Niszczenie kreatywnej destrukcji: Volkswagen, Niemcy i wola mocy
Niszczenie kreatywnej destrukcji: Volkswagen, Niemcy i wola mocy
To koniec pewnej ery. Volkswagen właśnie ogłosił , że planuje zamknięcie dwóch niemieckich fabryk samochodowych po raz pierwszy w swojej historii korporacyjnej. W obliczu rosnącej presji konkurencyjnej ze strony Chin, jego kierownictwo podjęło pozornie roztropną decyzję o zamknięciu nierentownych operacji i skoncentrowaniu zasobów gdzie indziej. Siły globalnej konkurencji zrobiły to, czego nie udało się nawet alianckim bombardowaniom: zamknęły bardziej szanowane niemieckie fabryki.
Zbliżające się zamknięcia nie są jednak tym, co oznacza koniec pewnej ery. Raczej to reakcja na planowane zamknięcia wróży źle, i nie tylko dla Volkswagena, ale dla Niemiec i szerzej dla gospodarek wolnorynkowych. Blok interwencjonistów, od związków zawodowych po ministrów rządu, wskoczył w wyłom, ogłaszając swój zamiar „zakazania” zamierzonego kursu Volkswagena. Krótko mówiąc, chcą zmusić prywatną firmę do utrzymania tego, co niezrównoważone — zamierzając, wykorzystując siłę orędownictwa, zapobiec rodzajowi kreatywnej destrukcji, która sprawia, że nowoczesne gospodarki rozkwitają.
Daniela Cavallo , czołowa przedstawicielka General Works Council w Volkswagenie, na przykład, mówi, że decyzja kierownictwa Volkswagena „to nie tylko hańba. To ogłoszenie bankructwa… Zamykanie fabryk? Zwolnienia z przyczyn operacyjnych? Cięcie płac? Takie pomysły byłyby dopuszczalne tylko w jednym scenariuszu! A mianowicie, gdyby cały model biznesowy umarł”. Aktywiści związkowi tacy jak ona nalegają, aby Volkswagenowi zabronić robienia tego, co musi zostać zrobione.
Oczywiście, jest w błędzie. Zamykanie zakładów i cięcie płac nie może być nawet zdalnie interpretowane jako oznaka, że „cały model biznesowy jest martwy”. W rzeczywistości takie zmiany są absolutnie niezbędnymi elementami utrzymania energicznego i funkcjonującego modelu biznesowego, który może swobodnie realokować zasoby w obliczu stale zmieniającego się krajobrazu. Podczas gdy wygodnie odizolowani mieszkańcy Wolfsburga mogą nie chcieć tego słyszeć, świat zmienił się w znaczący sposób i nie ma wrodzonego prawa do prowadzenia działalności jak zwykle .
Nic dziwnego, że politycy również się wypowiedzieli. Gubernator Dolnej Saksonii Stephan Weil powiedział, że firma „musi zająć się swoimi kosztami, ale powinna unikać zamykania zakładów”. Chociaż łatwo mu to powiedzieć, nie jest jasne, w jaki sposób VW zamierza rozwiązać fundamentalną niezgodność między wysokimi kosztami operacyjnymi a obniżonym popytem konsumentów.
A problem jest głębszy niż tylko osłabienie rynku niemieckich samochodów. VW, wśród innych intryg politycznych, został poproszony o pomoc w wypełnianiu rządowych nakazów poprzez produkcję większej liczby samochodów elektrycznych, aby spełnić stanowe cele dotyczące emisji. Niestety dla VW, coraz mniej nabywców wydaje się być otwartych na rewolucję elektryczną, szczególnie po nagłym zakończeniu dopłat do samochodów elektrycznych finansowanych przez podatników . Innymi słowy, majsterkowanie państwa przynosi przewidywalny skutek: prawa mające na celu sztuczne zwiększenie popytu nie mogą również sztucznie zwiększyć podaży w perspektywie długoterminowej. Coś musiało się zmienić i teraz jest piekło do zapłacenia.
Problemy VW z rządem wykraczają poza zwykłą ingerencję w rynek. Ponieważ rząd stanowy posiada 20% praw głosu w firmie, a przedstawiciele pracowników połowę, VW znajduje się w tarapatach. Można powiedzieć, że Wolfburg trzyma VW za uszy — firma nie może ani kontynuować tego, co dotychczas, ani pozwolić odejść swoim politycznym panom.
I to może być sedno sprawy: ponieważ VW tak bardzo polega na państwowych dotacjach, większość rozmów o zamykaniu fabryk może być w rzeczywistości przemysłowo-politycznym teatrem. W obliczu gróźb zamknięcia linii montażowych wywołujących tak głośne sprzeciwy (i międzynarodowe nagłówki), istnieje pewne cyniczne uzasadnienie dla przekonania, że to wszystko może być fortelem mającym na celu nastraszenie polityków i zmuszenie ich do ponownego wprowadzenia dopłat do pojazdów elektrycznych, a tym samym podniesienie wyniku finansowego VW. To stara zagrywka, z pewnością — podtrzymaj płynność sosu, albo będziemy musieli zrobić kilka niezręcznych scen…
Niezależnie od tego, czy groźby wobec fabryk są oszustwem, czy nie, jawne manipulacje rynkowe stanowią poważny cios dla efektywnego przydzielania zasobów. Jeśli nie zostaną powstrzymane, dni Niemiec jako silnika gospodarczego będą policzone: gdy ich silnik zacznie dławić się i zwalniać pod narastającym ciężarem biurokratycznych ograniczeń, nieuchronnie popadnie w industrializm w stylu radzieckim, w którym wpływy polityczne liczą się bardziej niż efektywna produkcja. Podczas gdy niemieccy działacze związkowi przepychają się, aby „uratować miejsca pracy”, a politycy walczą, aby rozpieszczać tytana przemysłu, nieświadomie wybijają zwolenników spod systemu, który w pierwszej kolejności doprowadził do słynnego dobrobytu Niemiec. Zwolennicy „ochrony” nie mogą ignorować podstawowych praw ekonomii, bez względu na to, jak głośno sprzeciwiają się. Miejsca pracy, które chcą uratować, zostaną zamiast tego okrutnie zmiecione w globalnej powodzi, a jej wygodnie odizolowani beneficjenci zostaną znękani przez napór nieuniknionego.
Jakkolwiek ponuro to wszystko brzmi, nie jest to pewny dzwon pogrzebowy. W końcu biurokratyczna skleroza wykazuje własne cykle kreatywnej destrukcji. Rozsądni ludzie (a Niemcy mają ich więcej niż kilku) mogą jeszcze położyć kres tego rodzaju niezdarnym i kontrproduktywnym interwencjom rynkowym. Jest całkowicie możliwe, że uwolniony od kajdan nakazów państwowych i związkowych, VW może znaleźć kreatywny sposób na zboczenie ze swojej destrukcyjnej ścieżki. Ale jeśli tego nie zrobi, może to oznaczać koniec ery wolnego rynku w Niemczech, co będzie miało ogromne implikacje dla największej gospodarki Europy.
Komentarze
Prześlij komentarz