Dyskurs obywatelski i rzeczywistość polityczna
Dyskurs obywatelski i rzeczywistość polityczna
Nigdy nie rozumiałem, dlaczego Donald Trump wydaje się przyciągać tak wiele nienawiści i jadu. Nie ma nic niezwykłego w tym, że kandydaci polityczni są oczerniani przez przeciwników, ale po wyborach lub kadencji poziom wrogości zwykle opada, a ataki koncentrują się na decyzjach politycznych, a nie na osobowości.
Doświadczyłem pewnych wrogości, gdy byłem republikańskim elektorem prezydenckim w 2016 r. Był to mój czwarty raz jako elektor z Alabamy, więc było to niezwykłe, gdy kilka tygodni przed zebraniem się kolegium elektorów moja skrzynka pocztowa zaczęła się zapełniać kartkami i listami błagającymi mnie o zmianę głosu. Moja skrzynka pocztowa została tak zalana listami z nienawiścią do Trumpa, że mój listonosz, pan Meriwether, zostawiał obok mojej skrzynki dużą paczkę poczty, a zaledwie kilka dni później zostawiał kartkę, którą musiałem odebrać na poczcie, aby odebrać dodatkowe paczki.
Większość listów była taka sama, niektóre nawet z tą samą literówką. Ale wszystkie były złośliwe i atakowały charakter Trumpa, a także recytowały wszystkie szkody, jakie wyrządzi krajowi. Hiperbola była zabawna, a niektóre listy były przesiąknięte różnymi teoriami spiskowymi, które przeczyły wszelkiej logice, a także racjonalnej strukturze zdań. Chociaż zachowałem prawie 4000 listów, ignorowałem je, chyba że pokazywałem je znajomym. Kiedy zmieniałem biuro, jestem pewien, że zostały wyrzucone.
Jeśli listy były irytujące i niewygodne do odebrania, rozmowy telefoniczne graniczyły z dyskusjami członków Towarzystwa Płaskiej Ziemi przeciwko marketingowi okrągłych globusów w szkołach. Rozmowy telefoniczne zaczęły się, gdy do głosowania pozostało około 10 dni. Po tym, jak odebrałem kilka i zorientowałem się, co się dzieje, przestałem odbierać telefon i pozwoliłem tym osobom dzwoniącym na seminarium zostawić wiadomość głosową. Gdy moja poczta głosowa się zapełniła, nigdy nie usuwałem wiadomości, aby nie zapewnić niezadowolonym wyborcom Hillary elektronicznego forum, na którym mogliby dać upust swojemu gniewowi.
Słuchałem kilku rozmów i byłem zaskoczony ich tonem i dzikimi oskarżeniami pod adresem Donalda Trumpa. Jedna rozmowa szczególnie się wyróżniała. Pochodziła od młodej matki, która wyjaśniła, że mam święty obowiązek wobec jej dzieci, aby nie zaczynać III wojny światowej, wykonując swój obowiązek jako wyborczyni. Im bardziej broniła swojego stanowiska, że Trump wysadzi świat w powietrze, tym szybszy i bardziej hiperwentylowany stawał się jej głos, aż zaczęła histerycznie szlochać i błagać mnie, abym nie zabijał jej dzieci. Na szczęście czas na nagranie wiadomości był ograniczony i została przerwana, zanim zdążyła zaczerpnąć oddechu.
Był też ktoś, kto do mnie zadzwonił, że zatrudnił profesora prawa, który mógłby mi wyjaśnić, jak mogę unieważnić swoje zobowiązanie wobec Partii Republikańskiej i głosować na Hillary. Był to oczywiście skomplikowany proces, ale dobry profesor wyjaśnił mi tę ścieżkę. Wiadomość przypomniała mi reklamy społeczne, które słyszałem jako dziecko, o niebezpieczeństwach wąchania kleju samolotowego. Najwyraźniej mój rozmówca przegapił reklamy i mimo wszystko wąchał.
Wszystko to było surrealistyczne. Do niedawna kolegium elektorów w ogóle, a elektorzy prezydenccy w szczególności, byli jednym z tych wydarzeń politycznych, które nie były nagłaśniane, o których wiedzieli i w których uczestniczyli tylko lojalni wobec partii. W 2016 r. wszyscy elektorzy, którzy zobowiązali się do poparcia Donalda Trumpa, byli atakowani i łagodnie nękani aż do zakończenia głosowania. Chociaż nigdy nie czułem się osobiście zagrożony, całe doświadczenie było moim wprowadzeniem do tego, co niektórzy nazywają syndromem szaleństwa Trumpa.
Zamiast się polepszyć, stało się gorzej. Chociaż 2016 był moim ostatnim czasem jako wyborcy, retoryka nie osłabła. Jeśli już, to wzrosła głośność, a zabójstwa stały się bardziej dziecinne i fantastyczne.
Pomysł, że jakikolwiek kandydat stanowi zagrożenie dla demokracji, jest śmieszny, a każdy, kto wysuwa takie twierdzenia, nigdy nie został nauczony o naszej Konstytucji i systemie kontroli i równowagi w naszych trzech równorzędnych gałęziach władzy. Wiara, że jakikolwiek kandydat wdroży reżim faszystowski, jest równie nieświadoma, co niemożliwa. Co gorsza, porównywanie kogoś do Hitlera lub innego autokraty pokazuje nie tylko brak edukacji obywatelskiej, ale także całkowitą niezdolność do zrozumienia głębi zepsucia, którym dysponowali Hitler i jemu podobni. Despoci ubiegłego wieku byli morderczymi złodziejami i nie ma miejsca w naszym dyskursie publicznym na używanie takiego porównania w celach politycznych.
Jedno to nie lubić czyjejś polityki i sprzeciwiać się jej w cywilizowanym dyskursie, omawiając zalety i konsekwencje jej propozycji. Ale nie ma miejsca na demonizowanie i umniejszanie charakteru kandydata, który jest odbierany przez osoby odstające od normy, niezależnie od tego, czy niezamierzone, czy nie, aby fizycznie skrzywdzić kandydata, aby zapobiec rozdmuchanej katastrofie, którą uważają za egzystencjalną. W rzeczywistości jest to jedynie możliwa do zastosowania retoryka polityczna.
Incydenty minionego weekendu przypomniały mi rozpaloną retorykę, której doświadczyłem prawie osiem lat temu. Była równie głupia i błędna wtedy, jak jest teraz. Przywódcy polityczni muszą wyciągnąć wnioski z lekcji Henryka II, aby zdać sobie sprawę, że ich zwolennicy słuchają i mogą nie odróżniać przesady od sugerowanych wskazówek instruktażowych. Pozbycie się saskiego księdza ze świata może być katharsis wypowiedzianym pod nosem w frustracji, ale wasale szukający przyszłych korzyści mogą wziąć to sobie do serca i popełnić czyn o głębokich, ale niezamierzonych konsekwencjach.
Komentarze
Prześlij komentarz